Oto moje frywolitkowe zmagania:
Na początku było to, co każdy początkujący wyrzuca ze swojej pamięci - czyli ... wprawki (np. jeśli chodzi o szydełko, to urodziłam się od razu z umiejętnością szydełkowania - ha ha - i nie pamiętam okresu, gdy szydełkować nie potrafiłam :)). Frywolitka, to co innego
Jak widać - nie wyglądało to najlepiej. Gdy jednak salaterka zapełniła się skrawkami nici - postanowiłam poćwiczyć to, co najbardziej mi się udawało:
Potem, te same proste elementy postanowiłam popowtarzać w nieco innej konfiguracji:
by na końcu zrobić sobie kolczyki :)
Jestem z siebie baaardzo dumna, mimo, że doskonale zdaję sobie sprawę z prostoty tych wzorów i swoich niedociągnięć. Będę jednak twardo ćwiczyć i mam nadzieję uda mi się kiedyś tworzyć choć w połowie tak piękne rzeczy, jakie widziałam na Waszych blogach. Żałuję, że nie miałam możliwości obserwować czyjejś robótki i nie mogłam o wszystko na bieżąco zapytać. Sama musiałam dojść do pewnych prawidłowości i szukać rozwiązań, które pojawiały się w czasie dziergania a uwierzcie mi - rzeczy oczywiste dla frywolitkomaniaczek :) piętrzyły się i wydawały się nie do przejścia.
I jeszcze na koniec istotna informacja: technikę podpatrywałam tu, schemat gwiazdki zaczerpnęłam stąd a kolczyki podpatrzyłam tu.
Piękne frywolitki.Czółenko dla mnie jest magią wolę frywolitkę szydełkową. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTo zapisuję się do klubu :) Czółenko niestety chyba nie jest dla mnie. Dziękuję za miłe słowa i zapraszam ponownie.
OdpowiedzUsuń